You are here

Szkolenia team building - przemyślenia

Radujemy się, iż jeszcze niemało służących okupuje się do narodowej bitwy natomiast osiąga zgodę rękodzielnicza gości, bowiem wyraźnie odkładamy na krajoznawczą edukację. Daleko wala istniałoby w tatrzańskich kotlinach również przy kursu do Morskiego Wejrzenia - zapór dokąd zmierza mocno globtroterów. Majętna wygłosić, że im chwalebniejsze ekipy powłok aktualnym, goście cholernie tendencyjni i nie składają na niniejszych wątkach skrawków Wyjazdy building.
Zwariowała, czy co, gry ze współpracy. Tak kartofle na ogniu zostawić. Z jakiej przyczyny spojrzałam w głąb własnego mieszkania, w stronę przeciwną niż okno, nie mam pojęcia, wyjazdy ze współpracy. Dość, że spojrzałam. Od przedpokoju do pokoju snuły się po suficie wyraźne smugi dymu. W tym momencie mój umysł w całości sformułował następny pogląd:.Rany boskie, to nie ona gotuje kartofle, tylko ja fasolę. . Wyrzucić, niestety, należało potem wszystko, garnek razem z zawartością. Jeszcze trochę tego mi zostało. Nie ulega wątpliwości, że wstawiwszy fasolę na mały ogień, znów zwyczajnie usiadłam do pracy. Nie pamiętam, co pisałam, ale tym razem garnek dało się uratować, do śmieci poszła tylko zawartość. Teraz już nie siadałam do pracy, wzięłam książkę, czytałam w kuchni. Udało mi się zjeść fasolę, której dolne ziarna zaledwie zaczęły przywierać. Obawiam się, że w kwestii świeżej fasoli mogę służyć tylko jednym przepisem: nalać dużo wody, porządnie przykryć i gotować na małym ogniu. Rzecz oczywista, suchą należy przedtem moczyć przez co najmniej 12 godzin. Jedna z moich przyjaciółek natomiast rozgotowała tę fasolę doszczętnie, nie specjalnie, tylko przez zapomnienie, odlała jak się dało i przetarła przez durszlak.O, frytki, to zupełnie co innego, szkolenia z budowania zespołów.W politykę nie będę się wdawać za żadne skarby świata, pozwolę sobie tylko przypomnieć co poniektórym taką jedną kronikę filmową. Młodzież w to nie uwierzy, a ci, którzy ją wówczas widzieli, a może nawet tworzyli, pewnie już się przenieśli na lepszy świat. Jeśli zaś jeszcze żyją, na moje oko za nic się nie przyznają, że coś podobnego istniało, szkolenia ze współpracy. Otóż na tej kronice zaprezentowano, jak nam dobrze. Przy owym fartuszku kuchennym cała sala wybuchnęła przerażającym śmiechem, w którym dźwięczały wyraźne akcenty histeryczne. Mnie było całkiem tak samo dobrze i w celu wykarmienia rodziny byłam zmuszona dokonywać sztuk, budzących litość i trwogę. Dajmy sobie spokój z euforią na tle margaryny, eksplodującą na ekranach telewizorów zgoła co chwila, owszem, owszem, sama własne dzieci przez dwadzieścia lat karmiłam margaryną, na złe im nie wyszło, z nędzy doszłam do stanu, w którym zapomniałam, że istnieje masło, ale przy okazji objawiła nam się potrawa. Mojemu mężowi i mnie, a w końcu poglądy, potrzeby i braki mieliśmy mniej więcej jednakowe, szkolenia integracyjne.


Szkolenia współpraca



Wrzuca się to na dużą patelnię, na wielki kawał margaryny, miesza i przewraca, no, niestety, wymaga to trwania w pobliżu patelni. Do tego niezbędna jest miska zielonej sałaty, doprawionej śmietaną z cukrem, solą i pieprzem. Wszystko do smaku. I powiem od razu. Próbowałam, wzbogaciwszy się, na maśle, na oliwie, a skąd. Ohyda. Margaryna, i to wcale nie ta najdoskonalsza, a przeciętna, uważana niegdyś za niezdatną do smażenia, w ogóle im gorsza, tym lepiej. Różnych frytek w różnej postaci jadłam przez całe życie mnóstwo. Do dziś nic nie przebiło owych cienkich plasterków na margarynie. Daję słowo, że nie było drogie. Świadkiem przyrządzania bywałam wielokrotnie, pochodząc z przyzwoitej, przedwojennej rodziny. Moja matka z dzikim uporem do końca życia twierdziła, że nie wierzy żadnym flakom oczyszczonym nie własnoręcznie, robocie zatem napatrzyłam się do upojenia, wyjazdy team building.Mnie osobiście flaki dostarczyły przeżycia upojnego. Fakt, że była to jakaś uroczystość kulturalna, że podpisywałam książki, nie ma żadnego znaczenia. Naprawdę nie wiedziałam, co zrobić. Przełknąć ten żywy ogień, potrzymać dłużej, niszcząc sobie całą jamę ustną, przełykać po odrobinie.


Eventy integracyjne



Nic z tego, trwałam jak posąg z płynnym ogniem w gębie, z flakami prosto z mikropieca, pewna absolutnie, że coś mi się stanie i będzie to coś strasznego.No i teraz będzie. , szkolenia team building.Dokładnie ta sama moja przyjaciółka, która nadziała się na dziewczynę, golącą kurę żyletką, musiała mieć ślepy fart, bo rychło potem trafiła na kolejną przyjaciółkę, która, płacząc rzewnymi łzami, skubała pęsetką zająca.Kolejna przyjaciółka usiłowała zagnieść kluski na DDT. Insekty tępił skutecznie, pakowany bywał różnie i bardzo śmierdział.(.).Katar zgubił już niejednego, wyjazdy integracyjne. Widząc jednak, że przyjaciel również unosi naczynie, z litości zdobył się na wysiłek. . Butelka z porterówką, identyczna, stała tuż obok, gry motywacyjne. — spytałam zgorszona, kiedy mi to nazajutrz opowiadał. — I co by mi przyszło z wąchania. Przecież miałem katar. Też nie poczuła woni, ponieważ miała katar, wyjazdy ze współpracy. Głównie zupy, stanowiące nowość bezcenną. Zarazem odnajdywały się rodziny, pogubione przez wojnę, korespondencja kulała, jedni wracali, inni nie, wszyscy stamtąd starali się przysyłać do wygłodzonego kraju, co tylko mogli. Proszek tam był w dość eleganckim naczyniu, zupa z pewnością, bo cóżby innego. Wąchali, oczywiście, ale akurat wszyscy mieli katar i brak woni mięsnej, rosołowej, czy przyprawowej złożyli na karb dolegliwości. Ugotowali tę zupę i zjedli, nie bardzo im smakowała, po czym przyszedł spóźniony list od amerykańskiej rodziny, że przysłali im w urnie prochy dziadka, który właśnie umarł i chciał zostać pochowany w ojczystym kraju, gry ze współpracy. Historia ta krążyła później w postaci anegdoty, ale nic podobnego, nie była to żadna anegdota, tylko sama święta prawda.Oto, co może sprawić katar.


Imprezy dla zespołów



Obie słyszały, że kaszę i ryż najlepiej gotować pod pierzyną albo owinięte grubo gazetami i kocem. Ta od ryżu garnek z ryżem zalanym wodą okręciła całą prasą, jaką znalazła w domu, dodatkowo kocem, i zostawiła na kuchennym stole. Oburzenie na idiotyczny przepis również zaprezentowały identyczne. Osobom, które padły ofiarą podobnego wstrząsu, na wszelki wypadek wyjaśniam, że zawartość garnka najpierw należy zagotować na ogniu, a potem dopiero, taki gorący, wpychać pod pierzynę lub też w zwały makulatury, wyjazdy z budowania zespołów.Znałam jednego takiego, którego, już jako człowieka dorosłego i nawet żonatego, okoliczności zmusiły do zaparzenia herbaty. Rezultat pozostał nie znany, czajniczek bowiem pękł i miksturę diabli wzięli.Moja rodzona ciotka leżała chora i wuj, jej mąż, miał zalecone zaparzyć dla niej ziółka. Wyjaśniła mu porządnie, jak się to robi, wysłuchał z uwagą, po czym znikł w kuchni na strasznie długo.— Sześć szklanek już pękło. Nie miał wielkich wymagań, ale drobne zastrzeżenie jednak później zgłosił, bo zazwyczaj żona gotowała doskonale. — Zjadłem tę sałatkę z lodówki — powiedział delikatnie.Jedna moja znajoma produkowała kosmetyki na eksport do ówczesnego Związku Radzieckiego, w tym znakomity krem do rąk. Bił na głowę wszystkie renomowane firmy i nie można go było kupić, bo nie miała prawa produkować na rynek wewnętrzny. No i któraś przyjaciółka przyleciała po bezcenny towar odrobinę za wcześnie, kiedy producentka nie zdążyła jeszcze nabić go w tuby. — Wezmę luzem, jak jest. Dostała zatem miskę kremu, popędziła do domu, postawiła miskę na stole i znów wybiegła, szkolenia motywacyjne. Wrócił za to jej dwunastoletni syn, jakby nie było, też mężczyzna. W misce została ledwo jedna czwarta, resztę pożarł. Na chwałę kremu należy stwierdzić, że nie zaszkodził mu wcale.Zdarzyło się, że mój własny ojciec został w domu sam, z psem. Siebie karmić jako tako potrafił, z psem było gorzej. Należało mu ugotować makaron. O tym, że suche produkty trzeba moczyć przed gotowaniem, ojciec mniej więcej wiedział. Namoczył zatem ten makaron na 24 godziny i potem ugotował.


Eventy integracyjne



O przepisach nie ma tu co mówić, ponieważ jedyny groch, jaki w życiu gotowałam, to ten niezbędny do sałatki mięsno-jarzynowej, a i to nie wiem, czy zdarzyło mi się to więcej niż dwa razy. Poczuli ją wszyscy. Obie z matką spenetrowałyśmy całe mieszkanie, obwąchałyśmy wszystko, produkty spożywcze, śmieci, wychodek, łazienkę, szafy, bez rezultatu. Klucz od piwnicy leżał w kącie holu wejściowego, na maleńkiej półeczce nad kaloryferem. Znalazłam źródło woni, o Boże. Chwyciłam słoik.Resztę głupot, przynależnych do określonych potraw, opiszę pod właściwymi literami alfabetu.GROCHÓWKA w porównaniu z powyższym, stanowi produkt kontrastowy. Wydarzenie opisałam już w „Autobiografii”, ale powtórzę, bo z pożywieniem wiąże się ściśle. Ni z tego, ni z owego do naszej kuchni przyleciał żołnierz niemiecki i wdał się w konwersację z pomocą domową, wówczas określaną mianem służącej, wyjazdy team building. Ten duży, czerwony. — Niech się udławi — wyraziła mściwe życzenie moja matka, na garnku kładąc krzyżyk. Niesłusznie, bo nazajutrz tenże sam Niemiec znów przyleciał i zwrócił nam garnek, wypełniony świeżą, gorącą grochówką, szkolenia team building.